Krótkie love story
Po moim, nomen omen, „indyjskim księciu” – a dokładniej po jego spektakularnym zejściu ze sceny (i z mojego życia) – postanowiłam: koniec z tym. Żadnych więcej facetów, żadnych sercowych podbojów, żadnych „Dzień Dobry, Kocham Cię”. Widziałam się w przyszłości jako ta cool ciotka, która zawsze ma wolny termin na kawę. Niezależna z wyboru, z przeszłością, która mogłaby posłużyć za scenariusz.
Misiek, czyli zaskakujący „plot twist”
No i wtedy wszedł on. Misiek. Wkradł się w moje życie tak gładko, że nawet nie zauważyłam, kiedy złamałam żelazną zasadę „nigdy więcej”. W mojej głowie wciąż leci teledysk z naszych wspólnych chwil, taki mix uroku wielkiego ekranu z domieszką świątecznej komedii (kiedy w bólach wnosił choinkę w wielkiej donicy, bo przegrał partyjkę w karty).
Zanim dopadła nas szara codzienność, było naprawdę bajkowo. Wieczorne spacery nad rzeką, rodzinne wypady do parku, karuzele na festynie, które sprawiały, że czułam się jak bohaterka uroczej, francuskiej opowieści (tyle, że z twarzą pociętą ulewą i sukienką, którą można było wykręcać). Ale przede wszystkim: niekończące się godziny na komunikatorach. I memy. Setki memów, które latały między nami niczym strzały Amora. To one rozładowywały atmosferę, potwierdzały, że mamy tak samo pokręcone poczucie humoru i że – o, zgrozo! – w końcu znalazłam kogoś, kto rozumie referencje do filmów, które uwielbiam i potrafi dokończyć ulubione cytaty. Wreszcie, po latach kulturowej suszy, trafiłam na swoją bratnią duszę memową!
Czegoś tu brakuje, czyli „Houston, mamy problem!”
Wyglądało to na match idealny. Ale zabrakło jednego, kluczowego elementu: rozmów o przyszłości. Bo jak się okazało, Misiek nie miał żadnej wizji swojego życia, żadnych planów czy ambicji. Na pytania odpowiadał zdawkowo, zazwyczaj serwując mi to, co chciałam usłyszeć, niczym wytrawny specjalista od wizerunku. Taki „Pan Odpowiedź na Wszystko”, tylko że odpowiedzi były puste jak pudełko po moich ulubionych czekoladkach.
Biały proszek i zielone listki, czyli „Breaking Bad” po polsku
Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Bo w końcu zaczęliśmy rozmawiać o genezie problemu. Tego z białym proszkiem i zielonymi listkami w tle. Tak, zgadliście. Brzmi jak scenariusz do kolejnego sezonu popularnego serialu o podziemnym świecie, prawda?
Otóż, Drogi Czytelniku, Misiek, licząc na życie lekkie, łatwe i przyjemne, trochę się przeliczył. Do tej pory wyznawał zasadę, że „umiesz liczyć – licz na siebie”, a tu nagle musiał liczyć… na mnie. A że z niego niby taki Sebuś, ale tak naprawdę to pan Sebastian z tradycyjnymi wartościami rodem z XIX wieku, to zaczęły się schody. Wtedy było mi przykro, kiedy odmawiał każdego wyjścia, wyjazdu czy aktywności. Jak się okazało, nie chodziło o to, że mnie nie lubi (uff!), ani o to, że nie chce spędzać ze mną czasu. Nie wiedziałam o co chodzi, a jak nie wiadomo o co chodzi, to… no wiadomo.
Od Casanovy do Kapciuszka, czyli „Przemiany” w wersji hard
Nagle z imprezowego hulaki, który wchodził na parkiet z gracją filmowego gwiazdora, stał się domowym kapciuszkiem. Z weekendowego Casanovy – kochaniem uprawiającym miłość (ale tylko w domu, bo po co wychodzić?) – i z kasiastego biznesmena – pobierającym zasiłki pacjentem chirurgii na oddziale urologicznym. Wyobraźcie sobie tylko ten przeskok i to, co musiał czuć. To jakby z dnia na dzień zamienić agenta specjalnego w… no właśnie, w pacjenta z cewnikiem. Nie komunikował tego, bo, nauczony doświadczeniami i stylem wychowania, wszystkie trudne emocje i myśli chował głęboko w piersi, a potem wyrzucał je z siebie razem z gęstym dymem siedmiopalczastej roślinki.
On uchyliłby mi nieba, to jasne jak słońce nad Pacyfikiem. Ale nie mógł. I to uwierało go jak kamień w bucie, którego za cholerę nie można wyciągnąć. Da się to znieść przez chwilę, ale kiedy krótki spacer po parku staje się pieszą wędrówką na Kilimandżaro, to u kresu wędrówki masz ochotę już tylko wskoczyć do krateru.
A jego kraterem okazała się śnieżna ścieżka. Bo z jednego kamyczka w jego bucie zrobiła się cała żwirowa plaża, a rany po niej były zbyt głębokie, żeby zakleić je plastrem, którym była miłość. Ale o tym innym razem.