Dym codzienny: z prochu powstaję

Ucieczka w Sin City

Była sobie kiedyś młoda, bezdzietna ja. Ledwo co wyszłam z poważnego związku, który pachniał już obrączkami, a nagle – bum! – domek z kart runął. Mój „dorosły świat” u boku faceta starszego o osiem lat, z którym bawiliśmy się w „dom”, rozsypał się jak domino po przejściu huraganu. Co robić w takiej sytuacji? Oczywiście! Logika podpowiada: spakować walizki i uciec za granicę!

Postanowiłam, że to będzie moja osobista wersja „Kac Vegas”, tylko bez tygrysa w łazience. Zero obowiązków, zero myślenia „co ludzie powiedzą”, a dni tygodnia? Pff, co to takiego! Liczyło się tylko jedno: impreza do upadłego, w towarzystwie przystojnych nieznajomych. Kocham cię życie i chwilo trwaj – szeptałam, choć w sumie kochałam raczej jego imprezową wersję.

Jak to po rozstaniu bywa, potrzebny był klin. Szybko. I oczywiście, jak na zawołanie, pojawił się On. Klin idealny. Postawiłam sprawę jasno: nie chcę teraz żadnego związku, interesuje mnie tylko jeden, konkretny rodzaj zabawy. Proste, prawda?

Paradoksalnie, mimo tych twardych reguł, życie z nim nabrało barw. Nie tylko tych neonowych z nocnych klubów. Pamiętam ten wesoły dymek, który unosił się nad nami, gdy spędzaliśmy czas na balkonie, grając w karty, gotując razem jego ulubione placki ziemniaczane, czy po prostu gadając o wszystkim i o niczym podczas nocnych posiadówek. Imprezy przeplatały się z cichymi, intymnymi chwilami, które sprawiały, że czułam się… zaskakująco dobrze. Miłe chwile okazały się jednak bardziej ulotne niż promocja w ulubionym sklepie. Zanim zdążyłam powiedzieć „ghosting”, on już był duchem. Zniknął. Ale wiecie co? Nie miałam mu za złe. Przecież z założenia miał to być tylko przelotny romans, taki „rozruch” po rozstaniu, żeby podnieść moją samoocenę. Chociaż, no dobra, pewien niesmak pozostał. Trochę jak po przegryzieniu cytryny, ale tym razem już bez tequili.

Powrót Króla

Kiedy „król” wrócił na scenę, moje życie było już na zupełnie innym etapie. Pytanie, czy żałował? Może. Czy chodził struty? Nie zaprzeczam. Ale czy wyjaśnił, dlaczego zniknął jak kamień w wodę? Ani słowa. A ja? Ja już miałam wtedy w głowie jasny komunikat: „Swoją szansę stracił”. Brak jakiejkolwiek walki z jego strony, jakiegokolwiek wyjaśnienia, był jak transparent z napisem „To nie dla ciebie”. Było, minęło. Nikt nie miał żalu. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Bo jak się okazało po latach – przez głowę zajętą środkami znieczulającymi pamiętał tylko, że spotkaliśmy się raz. dobrze, że chociaż pamiętał jak ten raz się skończył.

Na górę