Dym codzienny: z prochu powstaję

Druga Kreska

Wieść o drugiej ciąży spotkała się u mnie, niestety, z zimną kalkulacją. Daleka byłam wtedy od paniki – w kraju, w którym przyszło mi żyć, sprawę niechcianej ciąży załatwia się szybko, tanio i, przede wszystkim, legalnie. Radości jednak też nie umiałam z siebie wykrzesać. Jak już po wstępie widzicie, tego kroku nie planowaliśmy. Wręcz przeciwnie, jeszcze przed wejściem w związek rozmawialiśmy o tym, że ja już kategorycznie nie chcę mieć więcej dzieci. Wtedy był po mojej stronie. Jednak na wieść o ciąży zaskakująco bardzo się ucieszył. Może jednak to dziecko było planowane?

O przebiegu ciąży, naszej relacji wtedy, mojej nieuważności na konsumpcję Miśka i ustaleniach, które ostatecznie przekonały mnie do kontynuowania ciąży i powiększenia rodziny, opowiem innym razem. Dzisiaj chcę rozprawić się z backgroundem sytuacji.

Nowy Rok, Stare Ja

Jak już wiecie z poprzednich postów, wyszłam z traumatycznego związku, którego owocem był mój pierworodny. Oficjalnie odeszłam w nowy rok. Dokładnie 365 dni później weszłam w nowy związek. Miałam zatem rok na poskładanie życia do kupy i wymyślenia siebie na nowo w ekstremalnych warunkach. Czy mi się udało? Straumatyzowana, z zerowym poczuciem własnej wartości i bezpieczeństwa, przeładowana obowiązkami. Dosłownie wrak człowieka. Czy to jest idealny czas na wejście w związek? Na pewno nie. Chyba że znajdziesz kogoś, kto jest tak samo zdegenerowany jak ty. Co nas ostatecznie połączyło? Memy i chęć zmiany swojego życia.

Trochę intuicyjnie, bez głębszych rozkmin, weszliśmy w związek pełną parą. Nie znaliśmy się przecież od wczoraj. Tak więc jak przyszedł do mnie na imprezę sylwestrową, tak nie wyszedł z niej do dzisiaj. Taka jednorazowa wejściówka z opcją dożywotniego pobytu.

Misiek: Chodzący „Red Flag” (i jego dokumentacja medyczna)

Wiedziałam, że nie oszczędzał się przez czas nieobecności w moim życiu. Bez pracy (nie ze swojej winy, oczywiście), oszczędności (przecież wszystko jest tak drogie, ceny w galeriach kosmos!), mieszkający dotychczas z mamą (przecież i tak w domu tylko sypiał). To wszystko brzmiało jak recepta na sukces, prawda?
Do tego dochodziły kamienie nerkowe wielkości orzechów, wymagające pięciu operacji (podczas których, oczywiście, nie mógł podjąć pracy, a rozciągnęło się to w czasie na rok). Inne zdrowotne problemy wymagające skalpela, zmęczona twarz wyglądająca parę lat starzej, niż powinna w tym wieku, i jama ustna wymagająca pilnych interwencji stomatologicznych. Czy wiedziałam, jak wyglądało jego kilka poprzednich lat? Domyślałam się, chociaż niewiele o tym opowiadał. Jego mama wspominała też, że prawdopodobnie nie może mieć dzieci (bo przechodził odrę, mhm, na pewno odrę…).

Zapewniał natomiast, że to wszystko zostało w przeszłości. On jest zmotywowany do rozpoczęcia nowego życia. Brzmiało jak ostatni rozdział w książce, gdzie wszystko nagle staje się idealne.
Dlaczego mimo wszystko zdecydowałam się na związek, mimo że był chodzącym „red flagiem”? O tym może następnym razem.

Na górę