Dym codzienny: z prochu powstaję

Kobieta Myśląca, Czyli Ja (i pasta do zębów w gniazdku)

Ostatnio naszło mnie na przemyślenia. Chociaż nie, kogo ja oszukuję? To moja natura. Analizuję wszystko do siódmego pokolenia wstecz i czasem sama się zastanawiam, skąd w mojej głowie biorą się takie ścieżki dedukcji, że nawet Sherlock Holmes by się zawstydził. Ale do rzeczy, bo pasta do zębów sama się z gniazdka nie wyjmie.

Klin i Strefa Komfortu

Przede wszystkim, zastanawiałam się nad motywacją, która pchnęła mnie z powrotem w Jego ramiona. Zawsze, kiedy pojawiał się na horyzoncie, było to jak teleportacja do strefy komfortu. Wiecie, tej mitycznej krainy, o której coachowie każą nam zapomnieć, ale która jest tak kusząco przyjemna. Był jak haust świeżego powietrza w tym miejskim smogu. Był jak plaster na każdą ranę, którą zadało mi życie, a tych było ostatnio więcej niż zmarszczek mimicznych.
Nie bacząc na długie miesiące ciszy, akceptując moje niedoskonałości (których, umówmy się, było trochę więcej niż tylko krzywy nosek) i mierząc się ze mną z konsekwencjami moich szalonych wyborów, On po prostu był. To było jak wygrana na loterii, gdzie nagrodą główną jest… spokój. Nie było potrzeby ukrywania czegokolwiek, nie było żadnych pretensji z Jego strony. Czułam, że mogę stanąć zupełnie nago, i to nie tylko o tę fizyczną nagość się rozchodziło, co w mojej historii jest nie lada osiągnięciem. To było jak miłość na dnie oceanu, gdzie presja jest ogromna, ale za to nikt cię nie ocenia.

Mały Sabotażysta i Moje Zmagania z Instynktem

I tak, w tej idylli (powiedzmy), miałam trzyletnie wówczas dziecko, które odkryło sobie nową, fascynującą zabawę. Oczywiście, musiał wcisnąć pastę do zębów do kontaktu w łazience. Wystarczyła minuta nieuwagi. Minuta! Jak w filmach akcji, gdzie bomba zegarowa tyka, a ty patrzysz na nią z otwartymi ustami. Wspominałam, że to mój mały „high-need baby”? Dosłownie bez przerwy potrzebował nadzoru, zwłaszcza że mieszkaliśmy w kawalerce z naszym labradorem, który też musiał wykazać się ogromną dozą wyrozumiałości. Bo umówmy się: możesz być cały czas obecna, a i tak zdarzy się ta cholerna chwila, w której twoja uwaga musi zostać skupiona na kipiącym garnku z ziemniakami. To jak gra w „Simon Says”, tylko że Simon każe ci gotować obiad, a dziecko wciska pastę do gniazdka.

Ach, no tak, pasta w kontakcie. Oczywiście, znam się na instalacjach elektrycznych jak kura na jajkach. Wiem, że istnieją. Ale mój instynkt samozachowawczy działa bez zarzutu, więc z gracją godną chirurga wyłączyłam prąd w całym domu. I zadzwoniłam do Niego. Do tego klina, który zawsze magicznie pojawiał się w najmniej spodziewanych, ale najbardziej potrzebnych momentach.

Przyjechał.

Na górę