Dzień Ojca
Chcecie wiedzieć, jak spędziłam ostatni Dzień Ojca w moim życiu? Otóż nie był to 23. czerwca, jak powszechnie wiadomo. Dla nas Dzień Ojca przypadał 29. maja, zgodnie z lokalnym kalendarzem. Oczywiście mój ojciec już się nie załapał, bo umarł. Przynajmniej dla mnie. Ale o tym innym razem, bo to materiał na osobną dygresję w tym bałaganie, który nazywam życiem.
Jako że w mojej macierzyńskiej przeszłości mam dwóch tatusiów to mam też dwa razy więcej planowania, dwa razy więcej wydatków i, co najważniejsze, dwoje dzieci, które chciałam wychować na przyzwoitych ludzi. No ale cóż, żyję w swojej wyidealizowanej bańce. W bańce, w której docenia się wkład i starania innych ludzi, a kalendarz podpowiada, kiedy komu najlepiej wyrazić wdzięczność za to wszystko, co dla nas na co dzień robią.
Oczywiście pieczołowicie, upewniając się, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik (jak na operacji, gdzie jeden błąd może kosztować życie… albo przynajmniej humory dzieci), zamówiłam spersonalizowane prezenty. Upewniłam się, że dzieci będą mogły spędzić wartościowy czas ze swoimi tatusiami, oczywiście będąc w pobliżu i ogarniając logistyczną stronę całego przedsięwzięcia. Bo przecież same by się nie teleportowały.
Czy było warto się starać? Oceńcie sami.
Matematyka Rozczarowania, Czyli Poczwórny Dzień Matki
Dwóch tatusiów, dwa Dni Matki – 11 i 26 maja, w zależności od kalendarza. Och, jak pięknie, można dowolnie wybrać bardziej odpowiadającą indywidualnym potrzebom datę! To daje równanie, w którym wynikiem jest poczwórne rozczarowanie.
Mój Misiek, w odpowiedzi na mój melancholijny nastrój (a w sumie to raczej na moją minę, która wołała „jestem na skraju, ratuj!”), 26. maja po zachodzie słońca obiecał, że w sobotę nadrobimy. Że zabierze mnie i dzieci na wycieczkę do parku rozrywki. W końcu los miał zaserwować nam prequel lata w ten właśnie dzień.
Tyle że soboty ma pracujące, a jakoś wypadło mu z głowy, żeby załatwić sobie wolne na ten dzień. Może i lepiej. Bo park rozrywki mieliśmy w domu: on zjeżdżał na elektrycznej zjeżdżalni, a ja wsiadłam w emocjonalny rollercoaster. Szkoda tylko, że jakoś dzieci miały z tego małą frajdę.
Dzień Dziecka: Nadzieja Matką… No Właśnie.
Ale moment. No tak, dzieci. Egoistycznie w rozważaniach pomyślałam tylko o sobie. Jest jeszcze Dzień Dziecka!
No dobrze, być może wtedy panowie staną na wysokości zadania. W końcu nie muszą mieć do mnie na tyle sympatii i szacunku, żeby celebrować Dzień Matki – w końcu nie jestem ich matką, a że dzieci są za małe, żeby pomyśleć o tym samodzielnie, to moja strata.
A nie, Dzień Dziecka też się nie odbędzie. Jeden z tatusiów jeszcze nie ma zaplanowanego dnia, więc nie może zaplanować go ze swoim dzieckiem. A klin sam będzie potrzebował klina. A ja, jak widać, będę potrzebować mocniejszej kawy ze szczyptą cynizmu, żeby móc to wszystko jakoś przetrawić.